Miasto Tychy nie będzie dezynfekować przestrzeni publicznych. Kosztowałoby to za dużo i nie przyniosłoby oczekiwanego skutku, twierdzą tyscy urzędnicy. Z tym, że inne miasta jak Katowice, Zielona Góra, Rybnik i Sosnowiec dezynfekują zgodnie z wytycznymi Głównego Inspektora Sanitarnego. Kraków natomiast przedstawia konkretne badania, że takie działanie przynosi skutki i eliminuje wirusa z przestrzeni publicznej. Władze Tychów natomiast stoją okoniem.
W połowie kwietnia do prezydenta Tychów z prośbą o przeprowadzenie dezynfekcji zgłosili się radni PiS.
„W związku z pandemią spowodowaną COVID-19 zwracamy się z prośbą o przeprowadzenie dezynfekcji na terenie naszego miasta między innymi w obrębie przystanków autobusowych, ławek” – pisali radni do prezydenta.
Od dłuższego czasu część miast dezynfekuje przystanki, ławki, szalety miejskie. Robią tak Katowice, Kraków, Rybnik czy Sosnowiec. W tym ostatnim kupiono nawet specjalne kurtyny, które zamiast wody zraszają koloidem srebra.
Tychy mówią swoje, badania zupełnie coś innego
W Tychach na dezynfekcje przystanków, poręczy, ławek czy przejść podziemnych nie ma co liczyć. Zresztą radni o krowie, miasto o rowie. Gdy radni wnioskowali o przystanki, ławki, małą architekturę, miasto odpowiedziało, że rozpylanie środka dezynfekującego na ulicy nie ma sensu.
„Experci z European Centre for Disease Prevention and Control w Sztokholmie (agenda Unii Europejskiej wyspecjalizowana w identyfikowaniu najgroźniejszych chorób i walce z nimi), w mediach także jasno stwierdzili, że rozpylanie środka dezynfekującego w powietrzu lub rozlewanie go na ulicy nie ma żadnego sensu. To zbyt duży obszar, by można go było skutecznie i w pełni odkazić. W czasie pandemii przywiązujemy jeszcze większą uwagę do czystości w obiektach, które nalezą do gminy, ale nie dezynfekujemy otwartych przestrzeni. Takie działania miałyby sens, gdyby dezynfekcja była powtarzana co 3-4 godziny, wiązałoby się to jednak z ogromnymi kosztami (według szacunków taki jednorazowy zabieg w Tychach kosztowałby nawet kilkaset tysięcy złotych) – stwierdził naczelnik Wydziału Zarządzani Kryzysowego Urzędu Miasta Tychy Janusz Sojka.
Zdaniem naczelnika, taki zabieg ma: „wymiar czysto wizerunkowy”.
„Zdajemy sobie sprawę, że na niektórych mieszkańców wykonywanie takich prac mogłoby działać uspokajająco, ale chcemy być wobec nich uczciwi – dezynfekcja całego miasta nie zlikwiduje zagrożenia i nie sprawi, że będziemy mogli czuć się całkowicie bezpieczni” – konkludował naczelnik Sojka.
Z tym, że tutaj warto podkreślić, radnym nie chodziło o dezynfekcję ulic – to raz. A dwa, w Krakowie dezynfekcja przestrzeni publicznych wraz z ograniczeniami w przemieszczaniu się przyniosła efekty w walce z wirusem. Potwierdzili to naukowcy z Małopolskiego Centrum Biotechnologii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Analizowali obecność wirusa w 20 wybranych punktach Krakowa.
Badania trwały od 17 marca do 6 kwietnia. Próbki zbierano z miejsc, gdzie gromadzi się dużo ludzi – m.in. z bankomatów, biletomatów czy przystanków.
Badanie na obecność koronawirusa wykonywano przy pomocy testu genetycznego.
W ponad 40 procent próbek w połowie marca można było znaleźć materiał genetyczny wirusa.
„Pierwszego dnia projektu zaobserwowano najwyższy odsetek wyników pozytywnych. Zebrano materiał, który akumulował się na powierzchniach przez kilka dni” – mówił PAP dr hab. inż. Paweł Łabaj, który kieruje badaniami.
Kolejne tygodnie były coraz bardziej optymistyczne w związku z dezynfekcją. Ostatecznie na początku kwietnia wirusa znaleziono tylko w jednej próbce. Jak zaznaczają naukowcy, wirus na poddanym badaniom obszarze pojawia się incydentalnie wraz z pojawieniem się tam osoby chorej.